lunes, 8 de septiembre de 2014

KRYSTYNA LENKOWSKA [13.223] Poeta de Polonia


Krystyna Lenkowska 

(Polonia, nació en 1957) - poeta, profesora de Inglés, traductora de la literatura anglosajona.

Poemas, fragmentos de prosa, traducciones, ensayos, notas y entrevistas publicadas en varias revistas literarias en Polonia (Frazie, Nowej Okolicy Poetów, Poboczach, Pracowni, Przekroju, Toposie, Twórczości, Tyglu, Zeszytach Literackich, Znad Wilii). Sus poemas fueron publicados en los Estados Unidos, traducidos por Ewa Hryniewicz-Yarbrough, en Absinthe, Boulevard, Chelsea, Confrontation. 

Obra:

1991 Walc Prowincja (Rzeszów)
1999 Nie deptać przylaszczek / Keep off the Primroses (YES, Rzeszów)
2002 Pochodnio, różo (Wydawnictwo Nowy Świat , Warszawa)
2003 Wiersze Okienne (Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów)
2005 Wybór Ewy / Eve's Choice (Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa)
2008 Sztuka białego (Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa)
2010 Tato i inne miejsca (Miniatura, Kraków)
2013 Kry i wyspy (Mitel, Rzeszów)
2014 Zaległy list do pryszczatego anioła / An Overdue Letter to a Pimply Angel (Mitel, Rzeszów)


Poemas / Krystyna Lenkowska  

Adán le dijo a Seth
Besa
pero ten cuidado de no dejar que el grano cosechado
caiga de tu boca
como una palabra ruin
entonces la madera de la cruz no ha de crecer
en el jardín y no habrá
nada que cargar.




El ojo de John Keats en Roma
Durante horas se pone de pie en la ventana
de vez en cuando se proyecta en la escalinata de la Plaza de España
o en el Tíber

revienta
en los peldaños y luego como una medusa de gel
regresa intacto a la palma morena
del vendedor ambulante

nada
en el agua y luego echa a volar para secar sus alas
barre los arcos de Adriano que constelan los puentes
el cielo de los domos del Vaticano
las caravanas de pinos del horizonte

en la noche ordena el mismo vino
en el mismo bar
por fin regresa a la ventana y escribe en el cristal con su dedo

la muchedumbre en las escaleras no lo deja dormir
y él no sabe qué hacer después
así que vuelve a empezar

desde la pupila
desde la entraña.





Un hogar para los pacientes de Alzheimer
La puerta del cuarto de Papá está cerrada con llave desde afuera
a las 6 cero cero en punto
todos pueden girar la cerradura a la derecha
y entrar
nadie puede abrirla desde el otro lado
nadie puede salir como si nada

puesto que no sales al cosmos
en un cuerpo sin armadura

si fijas la mirada durante mucho tiempo y ves detenidamente
si empujas dentro del picaporte
éste zumba y se abre como la luz
luego alguien entra y sonríe
trae una manzana brillosa y un pan dulce
y pronto desaparece o se tranforma en alguien que deja
la misma manzana

más tarde puedes cerrar los ojos y esperar
si no puedes esperar puedes quitar la manija del picaporte
y esconderla en el bolsillo trasero de tus pants 
que ahora está en tu barriga

no puedes soltar prenda tienes la manija
que da al mundo en el que eres alguien
que sabe
quién soy yo.




Una carta demorada a un ángel barroso 
¿Te acuerdas del olor a nieve llena de tizne
que calentaba 
la chimenea?
¿y del sabor de las ramas de abeto?
en la mañana empujaste mansamente mi
trineo 
oxidado para que yo antes pero antes que todos
pudiese dejar victoriosas huellas 
de invierno en el jardín

en la noche colgabas orgullosamente
en el árbol de enaguas 
rosas hechas de pañuelo de papel por 
todas partes
yo no podía contarlos a todos

la felicidad según decías es no saber
cuánto de ella posees

un invierno robaste
atrás del árbol de Navidad
drapeado en su encaje de escarcha
unos calcetines la faja blanca que tus primeros
grilletes de femenidad no querían dejarte
sola tocaste tus muslos bajo la falda para hacer que fueran 
reales
estabas hormonalmente triste de felicidad
justo como más tarde aquella primavera
tu primer óvulo fue 
fertilizado con una vida 
divina y creció
en tu boca
para estirar tu paladar
salado y amargo hasta hacerlo globo
de inútil esperanza decembrina
conocías todos sus parámetros

eras todavía mi ángel
cuando te rompiste en extremidades y caíste
suavemente no te entregué
un ala perdóname
yo también era un pájaro
barroso y sin vuelo

gloria a ti ave 
celestial
salida del árbol
de la vida.






Yo - Ella
Esta anciana con sombrero y estola de visón en hombros
que celebra su memoria
soy yo

La miro de muy cerca puedo ver claramente
sus líneas de expresión

alza una galleta con un hueco en medio al lugar pálido de su piel 
donde solían estar mis labios

abre su cara y pone la galleta pegada a su dedo
el dedo tiene articulaciones gruesas como una ramita primaveral 
                                                                                como Edith Piaf

¿cómo le haré para tocar tu cuerpo con la mano de ella en forma de garra?

ella alza su rostro a la altura del tuyo cierro mis párpados   
olvida que no tiene labios    
y yo olvido.





Rzeszów
Por primera vez la ciudad llegó a mí en la noche
asomados en la ventana todos esperaban un cometa
pensé que las estrellas ardían con un fuego vivo
y temía poner mi ojo

avanzó el cielo sobre mí desde la calle
pasó de largo pero regresó otra vez en sueños y en las horas de vigilia
murmuró el aire mientras el abuelo contaba los resplandores
y se preguntaba si no estallaría una guerra en el cosmos

esa calle se llamaba la Calle del Carnicero
pero carne no tenía sólo caballos vivos
huí hacia los caballos y las orillas del Wislok
donde los gitanos golpeaban sartenes de cobre como tambores

por primera vez Rzeszów vino en la noche
y aunque nadie dijo la palabra
sentí que la urbe bañando en oscuridad vagaba por la tierra y el cielo
y que seguiría ahí al despuntar el día.


Versiones de Françoise Roy, 
a partir de las versiones del polaco al inglés de Ewa Hryniewicz-Yarbrough
http://luvina.com.mx/luvina.html





Powiedział Adam do Seta
Całuj 
ale uważaj żeby ziarno urodzaju 
nie wypadło z ust 
jak złe słowo 
wtedy drzewo krzyża nie urośnie 
w ogrodzie i nie będzie 
czego dźwigać.





Oko Johna Keatsa w Rzymie 
Całymi godzinami stoi w oknie 
czasem rzuca się na Hiszpańskie Schody 
lub do Tybru 

jeśli na schody 
rozpryskuje się a potem wraca nietknięte 
jak żelowa meduza do ciemnoskórej dłoni 
ulicznego sprzedawcy 

jeśli do wody 
pływa a potem lata żeby wysuszyć skrzydła 
omiata mostom łuki Hadriana 
niebo kopułom Watykanu 
horyzontom – karawany pinii 

wieczorem zamawia to samo wino 
w tym samym barze 
w końcu wraca do okna i pisze palcem na szybie 

tłum na schodach nie daje zasnąć 
ono nie wie co się robi dalej 
więc zaczyna wszystko od początku 

od źrenicy / od jądra.





W domu opieki społecznej 
Drzwi do pokoju ojca są zamykane od zewnątrz  
o godzinie osiemnastej zero zero 
każdy może przekręcić zamek w prawo 
i wejść do środka 
nikt nie może otworzyć go z drugiej strony 
nikt nie może wyjść tak po prostu 

bo nie wychodzi się w kosmos 
w nieopancerzonym ciele 

jeśli się patrzy bardzo długo i intensywnie na drzwi 
jeśli się przenicowuje właz drzwi 
one szumią i otwierają się jak światło 
wtedy ktoś wchodzi do wewnątrz i uśmiecha się 
przynosi błyszczące jabłko i słodką bułkę 
zaraz znika albo staje się kimś innym kto zostawia / 
to samo jabłko 

potem można zamknąć oczy i czekać  
jeśli nie da się czekać można wymontować klamkę włazu 
schować ją do tylnej kieszeni spodni od dresów 
która teraz jest na brzuchu 

nie wolno zdradzić że ma się klamkę 
do świata w którym jest się kimś 
kto wie / kim jestem.






Zaległy list do pryszczatego anioła
Czy pamiętasz ten zapach śniegu 
z sadzą jeszcze ciepły 
z komina? 
i smak ściętej jedliny? 
rano ciągnąłeś pokornie moje 
zardzewiałe 
sanki abym pierwsza z pierwszych 
zostawiła tryumfalne ślady 
zimy na podwórku 

a wieczorem wisiałeś dumnie 
na drzewku w różowych 
spódniczkach z bibułki wysoko 
i nisko 
nie mogłam cię zliczyć 

szczęście jest wtedy mówiłeś kiedy 
nie wiadomo ile go jest 

pewnej zimy przemknąłeś 
za choinką 
w pończochach w koronkową 
szadź białe halterki twoje pierwsze 
dyby kobiecości nie dawały Ci 
spokoju wciąż głaskałeś 
uda pod spódniczką aby urzeczywistniać ich 
materię 
byłeś hormonalnie smutny ze szczęścia 
podobnie jak potem owej wiosny kiedy 
twoje pierwsze jajeczko zostało 
zapłodnione jednym boskim 
życiem i rosło 
w ustach 
rozciągało twoje gorzkosłone
podniebienie w balon 
beznadziejnej grudniowej nadziei 
znałeś jego wszystkie parametry 

wciąż jeszcze byłeś moim aniołem 

kiedy pękałeś na członki i spadałeś  
cicho nie podałam ci 
skrzydła wybacz 
sama byłam pryszczatym 
nielotem 

bądź pozdrowiony ptaku 
boży 
z drzewka 
żywota.





Ja - Ona
Ta stara kobieta w kapeluszu i etoli z norek na ramionach 
świętująca tu swoją pamięć 
to ja 

przyglądam się z bliska widzę dokładnie każdą promienistą 
zmarszczkę jej uśmiechu 

podnosi ciasteczko z dziurką do bladego miejsca skóry które 
kiedyś było moimi ustami 

otwiera twarz i wkłada do niej ciasteczko nabite na palec 
palec jest zgrubiały w kostkach jak wiosenna gałązka 
jak Edith Piaf 

jak ja teraz będę dotykać twojego ciała jej krogulczą piszczelą? 

podnosi twarz do twojej twarzy przymykam powieki  
zapomina że nie ma warg 
zapominam.






Rzeszów
Po raz pierwszy miasto przyszło do mnie nocą 
wszyscy w oknie czekali na jakąś kometę 
wydawało mi się że gwiazdy żywym ogniem świecą 
i bałam się włożyć oko w magiczną lunetę 

a niebo sunęło na mnie od strony ulicy 
przeszło obok ale potem wracało na jawie i we śnie 
mruczało powietrze dziadek błyski liczył 
i pytał czy kosmos wojny nie przyniesie 

na tamtą ulicę wołali Rzeźnicza 
ale nie było tam mięsa tylko żywe konie 
uciekłam do koni i nad brzeg Wisłoka 
gdzie w miedziane rondle jak w gongi stukali Cyganie 

po raz pierwszy Rzeszów pojawił się nocą 
i choć wtedy nikt głośno nie wymówił słowa miasto 
czułam że to ono po ciemku szło niebem i ziemią 
i jutro wciąż tu będzie gdy zrobi się jasno.











No hay comentarios:

Publicar un comentario